Stanisława Wąchała: Czas odkurzyć łyżwy i znowu jeździć
Tomaszowski Informator Tygodniowy Numer: 44 (1422) z 3 listopada 2017 r.
Pani Stanisława jako pierwsza z naszego miasta wystartowała na zimowych igrzyskach. - Minęło ponad 40 lat. Od tamtego czasu w łyżwiarstwie wszystko się zmieniło. Rosną nowe pokolenia panczenistów. Dzięki nowej hali będziemy mieli kolejnych olimpijczyków - mówi S. Wąchała.
Stanisława Pietruszczak-Wąchała czeka na kolejnych łyżwiarskich olimpijczyków z Tomaszowa
Była pierwszą reprezentantką Tomaszowa na zimowych igrzyskach
- Pani przygoda z łyżwiarstwem zaczęła się na boisku szkolnym przy Szkole Podstawowej nr 11, gdzie zimą Bogusław Drozdowski po prostu wylewał
wodę i tworzył lodowisko oraz tor łyżwiarski.
- Nie do wiary, to było już 50 lat temu (śmiech). Tam mieliśmy zajęcia z wychowania fizycznego, ale też startowaliśmy w zawodach. Dla dziewcząt była „Błękitna wstęga”, czyli sprawdzanie umiejętności jazdy przodem, tyłem i przeplatanką. Natomiast chłopcy mieli „Złoty krążek”. Doskonalili umiejętności bardziej hokejowe. Te zajęcia odbywały się jeszcze na łyżwach krótkich.
- A pamięta pani swoje pierwsze łyżwy?
- Tak, to był prezent od rodziców. Dostałam wymarzone białe figurówki. Stały zawsze koło łóżka. Byłam nimi zachwycona. Dbałam o nie, zawsze musiały lśnić.
- To były początki łyżwiarstwa szybkiego w naszym mieście. Młodzież z Tomaszowa szybko zaczęła odnosić sukcesy sportowe na poziomie krajowym, ale też międzynarodowym. Pani jako pierwsza pojechała na igrzyska, do Innsbrucka w 1976 r.
- Atmosferę igrzysk pamiętam do dzisiaj. To było niezapomniane przeżycie. Sportowo mogłam ugrać nieco więcej. 14 miejsce w biegu na 500 m nie było szczytem moich marzeń. Na torze olimpijskim ścigaliśmy się wtedy na sztucznie mrożonej nawierzchni, ale obiekt nie był jeszcze zadaszony. Był też inny sprzęt niż dzisiaj. Na wyniki rywalizacji niekiedy wpływały warunki pogodowe. Tzw. klapy pojawiły się dopiero kilkanaście lat później. Tak więc wyniki też nie mogły być tak wyśrubowane jak dzisiaj.
- W Tomaszowie na początku lat 70. ub.w. powstał tor naturalny.
- To był obiekt, na którym zaczynałam się ścigać. Chociaż wtedy startowałam już na innych obiektach w w Europie. Pamiętam, jak zaproszono mnie do hali w Berlinie. To był 1976 albo 1977 rok. Zawsze z sentymentem wracałam do Tomaszowa. Najbardziej utkwiła mi w pamięci wieża sędziowska, z wizerunkiem łyżwiarza ułożonego z mozaiki. Stała przez dziesięciolecia.
- W połowie lat 80. ub.w. łyżwiarze doczekali się w naszym mieście sztucznego toru. Już wtedy Bogusław Drozdowski mówił o potrzebie jego zadaszenia.
- Ta inwestycja była przygotowana dużo wcześniej. Kryty tor miał być częścią całego centrum sportowego przy ul. Strzeleckiej. Już jako uczennica II LO brałam tam udział w pracach społecznych. Porządkowaliśmy teren pod budowę przyszłego centrum sportowego. Wtedy istniała możliwość finansowania budowy przez zakłady „Wistom”. Była duża szansa na zadaszenie toru, ale ostatecznie tych planów nie udało się zrealizować.
- Minęło kolejnych 30 lat. W końcu doczekaliśmy się hali lodowej na światowym poziomie i to w pani rodzinnym mieście.
- Wierzyłam, że taki obiekt w końcu powstanie. Dla mnie i mojego pokolenia to jest spełnienie marzeń z czasów młodości. A dla dzieci, które rozpoczynają swoją przygodę z łyżwiarstwem, niesamowita szansa do rozwoju.
- Tomaszów zyska dzięki tej hali?
- Już się o nas mówi w całej Polsce.
Mamy się czym pochwalić, chociaż na pewno nie wszystko jeszcze jest gotowe. Poczekajmy aż kurz po budowie osiądzie. Wyszkolą się ludzie do obsługi tego obiektu. Wtedy jakość lodu też na pewno się poprawi. Ważne będzie sprawne zarządzanie halą. Mam nadzieję, że zgodnie z zapowiedziami będą się tutaj odbywać koncerty, recitale, targi czy inne imprezy.
- Po zakończeniu kariery sportowej zajęła się pani oświatą, ale nadal pozostała pani w środowisku sportowym.
- Działam w Polskim Komitecie Olimpijskim, w komisji współpracy z olimpijczykami. Jestem też w zarządzie Towarzystwa Olimpijczyków Polskich. Mimo że zostałam nauczycielką, to cały czas jestem w sporcie. Po zakończeniu kariery sportowej zastanawiałam się, czy nie zająć się trenowaniem
młodzieży. Ostatecznie postawiłam na oświatę i nie żałuję. Spełniam się w tym (S. Wąchała od 15 lat jest dyrektorką SP nr 1 - przyp. red.).
- W środowisku łyżwiarskim, w ogóle sportowym dużo mówi się o nowej hali w Tomaszowie. Trochę nam zazdroszczą?
- Bardziej się cieszą, gratulują i podziwiają. Nie ma jakiejś sportowej zawiści. Mamy pierwszy taki obiekt w Polsce, ale przydałaby się jeszcze jedna hala dla łyżwiarzy.
- W pani szkole są klasy sportowe o profilu łyżwiarskim. Wśród tych uczniów są przyszli olimpijczycy?
- Serce rośnie, jak patrzę na ich treningi. Już dawno nie mieliśmy aż tylu zdolnych, młodych łyżwiarzy. Jest cała grupa juniorów i młodzieżowców z Karoliną Bosiek na czele, ale za nimi idą następni. Kacper Abratkiewicz czy Szymon Wojtkiewicz to są uczniowie siódmej klasy, a już mają w dorobku osiągnięcia międzynarodowe. Mamy zdolne dzieci już w czwartych klasach. To są diamenty, które jeszcze trzeba oszlifować.
- Mają większe możliwości niż pani kiedyś?
- Czasy się zmieniły. Trudno porównywać dzisiejsze realia do tych sprzed 50 lat. Czerpią taką samą radość ze sportu, jak my kiedyś. Łyżwy czy rolki są dla nich równie ważne. A hala to jest wymóg czasów. Dzieci muszą mieć stworzone warunki. Wtedy będą chętniej ćwiczyć. Już nie zadowolą się kawałkiem zamarzniętego boiska czy trawnika, jak przed laty.
- Dzisiaj jest też większe parcie na sukces.
- Zdecydowanie. Czasami musimy hamować w zapędach dzieci, ale też ich rodziców. Trzeba uczyć swoje pociechy wytrwałości, systematyczności i cierpliwości, a w końcu przyjdzie efekt. Tak samo jest w sporcie i w innych dziedzinach.
- Jeździ pani jeszcze na łyżwach?
- Pewnie (śmiech). Jeszcze w ubiegłym roku prowadziłam zajęcia z dziećmi (na placu Kościuszki). Latem zakładam też rolki. Ciągle staram się być aktywna.
- Niektórzy tomaszowianie może już zapomnieli, jak się jeździ. Dzięki nowej hali będą mieli okazję sobie przypomnieć.
- Na pewno nowy obiekt spowoduje większe zainteresowanie również rekreacyjną jazdą na łyżwach. Wcześniej nie wszyscy chcieli jeździć na otwartym torze. Wśród moich rówieśników niemal wszyscy jeździli na łyżwach. To od zawsze była dyscyplina przypisana do naszego miasta. Ślizgawki robione przy szkołach przeżywały oblężenie. Łyżwy miał każdy. Pewnie do dzisiaj są gdzieś schowane głęboko w szafach, pawlaczach czy komórkach. Najwyższy czas je wyciągnąć, odkurzyć i zacząć znowu jeździć. Przecież 90 procent mieszkańców Tomaszowa potrafi jeździć na łyżwach. Nie ma takiego drugiego miasta. Chyba tylko w Holandii łyżwiarstwo cieszy się większym zainteresowaniem.
- Oby tak było. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Adrian Grałek