Tomaszowski blask medali w Soczi

KS Pilica. Opublikowano w W mediach

Tomaszowski Informator Tygodniowy Numer: 9 (1232) z 28 lutego 2014 r.

Igrzyska olimpijskie w Soczi były dla Polaków najlepsze w historii. Również reprezentanci naszego miasta wypadli znakomicie. Podopieczni Wiesława Kmiecika wywalczyli dwa medale (złoto i brąz). Znakomicie w roli trenera rosyjskich łyżwiarzy spisał się Paweł Abratkiewicz. Jego podopieczna została wicemistrzynią olimpijską.

W poniedziałek, 24 lutego na lotnisku w Warszawie kadrę polskich łyżwiarzy witały tłumy kibiców. To właśnie panczeniści stali się największymi bohaterami igrzysk. Swoją postawą w Soczi zdobyli serca rodaków. Najpierw Zbigniew Bródka wywalczył złoty medal w biegu na 1500 m, a tydzień później wspó lnie z Konradem Niedźwiedzkim i Janem Szymańskim wyjeździł brązowy krążek w biegu drużynowym. Wicemistrzyniami olimpijskimi została nasza żeńska drużyna w składzie: Katarzyna Bachleda-Curuś, Luiza Złotkowska, Natalia Czerwonka i Katarzyna Woźniak. Łyżwiarzy wracających z igrzysk witały na lotnisku delegacje ze szkół, zespołów ludowych, straży pożarnej z Łowicza i Domaniewic (z rodzinnych stron Z. Bródki), ale byli też młodzi adepci łyżwiarstwa z naszego miasta (z KS Pilica) ze swoją trenerką Jolantą Kmiecik i olimpijczykami sprzed lat - Stanisławą Pietruszczak-Wąchałą i Jaromirem Radke. Były podziękowania, wiersze i łzy wzruszenia oraz apele o zadaszenie toru lodowego w Polsce. - Zgotowali nam niesamowite przyjęcie. Poczuliśmy się wyjątkowo. Po przywitaniu na lotnisku była konferencja prasowa, na której wszyscy doceniali osiągnięcia naszych łyżwiarzy. Później zawodnicy udzielali wywiadów w telewizji. Wieczorem na Zbyszka Bródkę czekała jeszcze feta w rodzinnych Domaniewicach. Ja też wróciłem do domu dopiero wieczorem. Zmęczony po całym dniu podróży, ale bardzo szczęśliwy - mówi trener Wiesław Kmiecik.

 Powitanie medalistów olimpijskich na Okęciu

Zbigniew Bródka i Wiesław Kmiecik podczas powitania na lotnisku w Warszawie (fot. www.kspilica.pl).

Czekał 20 lat

W.Kmiecik był po raz trzeci na igrzyskach. Ostatni raz w 1994 r. w Lillehammer (dwa lata wcześniej w Albertville) jako młody trener kadry narodowej. Jego podopieczny Jaromir Radke zajął wówczas piąte miejsce. Pracował z polskimi łyżwiarzami również przed igrzyskami w Nagano (1998 r.) i Salt Lake City (2002 r.), ale na te imprezy nie pojechał. Później rozstał się z reprezentacją. Współpracował z Justyną Kowalczyk, ucząc ją stylu łyżwowego. Wrócił w 2010 r., żeby po czterech latach święcić sukcesy na igrzyskach. Zawsze marzył o medalu olimpijskim swojego podopiecznego, ale nigdy głośno o tym nie mówił. Nie chciał podgrzewać atmosfery przed wyjazdem do Soczi, chociaż wiedział, że jego zawodnicy sąw znakomitej formie. Sobotę, 15 lutego zapamięta do końca życia. Kiedy okazało się, że Zbigniew Bródka jest złotym medalistą (wygrał o zaledwie trzy tysięczne sekundy), złapał się za głowę i nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. - Przez lata marzyłem o tym, myślałem, aż w końcu się udało. To było jak piękny sen, pełen emocji. Zbyszek pobiegł tego dnia rewelacyjnie, to był najlepszy jego bieg, jaki pamiętam. Idealny pod względem technicznym. Osiągnął czas 1.45:00. Jeszcze przed startem na tym wyniku omawiałem dziennikarzowi Telewizji Polskiej Piotrowi Dębowskiemu tajniki tego dystansu. Niesamowite, że Zbyszek wykręcił ten sam czas. Wspaniale skomentował to Dębowski, którego radość za mikrofonem była autentyczna i udzieliła się telewidzom - wspomina W. Kmiecik. Tydzień później jego podopieczni zdobyli brązowy medal w biegu drużynowym. - Byli znakomicie przygotowani i pewni siebie. Kluczowy był bieg ćwierćfinałowy z Norwegami, który otworzył nam drogę do walki o medale. W pó łfinale z Holendrami podjęliśmy walkę, ale później pokazali, że są lepsi. W walce o brązowy medal z Kanadyjczykami chłopcy pojechali jeszcze szybciej niż dzień wcześniej. Rozegrali koncertowo ten bieg. Jestem szczęśliwy, czuję się spełniony - mówi trener polskich łyżwiarzy. Wkład w sukces naszych łyżwiarzy miał również pochodzący z Tomaszowa Arkadiusz Skoneczny. Kiedyś czołowy polski panczenista, dzisiaj fizjoterapeuta kadry. Współpracuje z Z. Bródką już od sześciu lat.

Wiesław Kmiecik nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Obok (po prawej) trener Witold Mazur, z tyłu fizjoterapeuta Arkadiusz Skoneczy (fot. www.olimpijski.pl).

Wiesław Kmiecik nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Obok (po prawej) trener Witold Mazur, z tyłu fizjoterapeuta Arkadiusz Skoneczy (fot. www.olimpijski.pl).

Wicemistrzyni „Abrasia”

Paweł Abratkiewicz był ostatnim zimowym olimpijczykiem (sportowcem) z naszego miasta. Startował w 1992 r. w Albertville, w 1998 r. w Nagano i w 2002 r. w Salt Lake City. Później jeździł na igrzyska jako trener polskich łyżwiarzy - do Turynu i Vancouver (miał udział w brązowym medalu żeń skiej drużyny). Do igrzysk w Soczi przygotowywał rosyjskich łyżwiarzy. Wiosną ubiegłego roku był nawet z nimi na zgrupowaniu w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Spale. W gronie tych zawodników była Olga Fatkulina, która została wicemistrzynią olimpijską w biegu na 500 m. - To wielki sukces tej młodej zawodniczki, która jest w tej chwili najlepszą rosyjską panczenistką. Przegrała tylko nieznacznie ze znakomitą Koreanką. Straciła do niej w dwóch biegach zaledwie 0,36 s. Na 1000 m też była blisko podium, zajęła czwarte miejsce i długo nie mogła pogodzić się z tym, że nie wskoczyła na podium. Miała najlepszy czas po 600 metrach, ale kończyła po zewnętrznym torze. Pojechała najlepiej jak mogła, ale rewelacyjna Chinka i dwie Holenderki były lepsze. Do medalu zabrakło 0,15 s. Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony z występu Olgi. Zrobiła, co mogła. Znakomicie się przygotowała do zawodów - wspomina P. Abratkiewicz. Inna zawodniczka „Abrasia” Jekaterina Szychowa zdobyła również brązowy medal w biegu drużynowym. Rosjanki w półfinale przegrały z Polkami. - Drużynę prowadził trener z Włoch, natomiast z Szychową pracowałem indywidualnie. W tym biegu kibicowałem mojej zawodniczce. Rosjanki były dużo lepsze indywidualnie od Polek, ale siła polskiej drużyny okazała się mocniejsza. Oczywiście cieszę się, że moje rodaczki osiągnęły tak wielki sukces. W finale z Holenderkami nie miały już szans. Dominacja zawodników z tego kraju nie była dziełem przypadku. Tam łyżwiarstwo szybkie jest sportem narodowym. Konkurencja jest olbrzymia - mówi P. Abratkiewicz.

Paweł Abratkiewicz i jego podopieczna Olga Fatkulina ze srebrnym medalem olimpijskim.

Paweł Abratkiewicz i jego podopieczna Olga Fatkulina ze srebrnym medalem olimpijskim.


Od nienawiści do uwielbienia.

Jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk korespondenci z całego świata donosili z Soczi o złej organizacji i niedoróbkach budowlanych. Zdjęcia rosyjskich toalet nieprzedzielonych ścianką obiegły cały świat. Wszyscy kpili z ceremonii otwarcia, kiedy nie rozwinęło się jedno z olimpijskich kół. Jednak po dwóch tygodniach obraz rosyjskich igrzysk zupełnie się zmienił. Zostaną zapamiętane jako jedne z najpiękniejszych i najlepiej zorganizowanych. - Nie wiem, z czego wynikała ta początkowa nagonka. Może z przekonania, że w Rosji to musi być źle. Znaleźli dziurę w całym - mówi P. Abratkiewicz. „Abraś” był na sześciu igrzyskach olimpijskich, gdzie zdarzały się większe wpadki organizacyjne. - Pamiętam, że gdy przyjechaliśmy w 2006 r. do Turynu, to w wiosce olimpijskiej był bałagan. Sami sobie sprzątaliśmy w pokojach, a tor łyżwiarski jeszcze był niewykończony. Malowali ścianki. W Soczi warunki mieszkaniowe mieliśmy znakomite. Nikt z zawodników nie narzekał. Obiekty były dobrze skomunikowane. Obawiano się o zamachy terrorystyczne, ale było naprawdę bezpiecznie. Rosjanie byli otwarci na gości z całego świata. Chcieli się zaprezentować´ jak najlepiej i myślę, że im się to udało. Chociaż jeszcze kilka miesięcy temu Soczi i okolice były jednym wielkim placem budowy, zdążyli wszystko przygotować na czas - twierdzi P. Abratkiewicz. Zdanie trenera rosyjskiej kadry podziela W. Kmiecik. - To były rewelacyjne igrzyska pod każdym względem. Mój przyjaciel Peter Novak, trener Martiny Sablikowej, mistrzyni olimpijskiej na 5000 m, twierdzi, że to były najlepsze igrzyska, na jakich był. Obiekty były znakomicie przygotowane, nie mogliśmy narzekać też na warunki mieszkaniowe. Na początku mieliśmy z tym małe problemy, ale to nie była wina organizatorów - uważa trener polskiej kadry.

Inne oblicze Rosji

Soczi do tej pory było znane jako letni kurort nad Morzem Czarnym. Wyjątkowo ciepło było również podczas igrzysk. Temperatura sięgała 20 stopni Celsjusza. Mimo to Rosjanie potrafili utrzymać obiekty w dobrym stanie. Tomaszowscy trenerzy zapamiętali zwłaszcza ceremonię otwarcia. - To było wyjątkowe widowisko. Największe wrażenie zrobił na mnie fragment, w którym boisko zamieniło się w salę balową. Balet, Czajkowski, teatr... Rosjanie pokazali to, czym mogą chwalić się na całym świecie - wspomina W. Kmiecik. - Wszystko było przygotowane na wysokim poziomie. Chcieli pokazać przede wszystkim swoją historię. Otwarcia igrzysk, jakie pamiętam, były na swój sposób specyficzne. Włosi w Turynie pokazali Pavarottiego i Ferrari, Francuzi sztukę futurystyczną, Japończycy swoją kulturę. Natomiast Rosja swoje drugie oblicze. Okazała się krajem otwartym, radosnym, a nie reżimowym jak sądzono - mówi P. Abratkiewicz. Igrzyska w Soczi były najdroższe w historii, pochłonęły około 50 miliardów dolarów. - Te kwoty mogą szokować, ale trzeba pamiętać, że większość tych pieniędzy poszło na infrastrukturę drogową i kolejową, nawet elektrownie. Te inwestycje były nie tylko na potrzeby igrzysk. Na terenie parku olimpijskiego już powstaje tor dla Formuły 1. Dzięki igrzyskom Soczi stało się nowoczesnym kurortem, które będzie przyciągać turystów. Planując igrzyska w Krakowie, też powinno się pomyśleć o późniejszym wykorzystaniu tych obiektów - twierdzi „Abraś”.

Zadaszyć tory

Sukcesy polskich łyżwiarzy wywołały dyskusję na temat budowy krytego toru dla panczenistów. Nawet dzieci witające medalistów na lotnisku w Warszawie rozwiesiły transparent „Do wybudowania hali łyżwiarskiej zostało 0,003 s (jedna bródka)”. Czy znowu skończy się na wielkim szumie i niezrealizowanych obietnicach polityków? - Najlepszym rozwiązaniem byłoby zadaszenie czterech polskich torów w: Tomaszowie, Warszawie, Zakopanem i Sanoku. To byłyby obiekty wielofunkcyjne, zawodnicy trenowaliby na nich zaledwie cztery godziny dziennie. Przez resztę czasu mogliby korzystać wszyscy chętni. Łyżwiarstwo w naszym kraju może stać się sportem powszechnym. Przecież ślizgawkę stworzoną na Stadionie Narodowym odwiedziło 100 tysięcy ludzi - twierdzi W. Kmiecik. - Dla Tomaszowa zadaszenie toru mogłoby oznaczać niesamowity rozwój. Pod względem szkolenia młodzieży, ale też organizacji zgrupowań. Służyłby głównie naszej kadrze, ale też reprezentacjom krajów, które nie mają takiego obiektu. Tor mógłby działać we współpracy z ośrodkiem w Spale. Trzeba wykorzystać sukces, jaki odniosła polska reprezentacja w Soczi, bo jak nie teraz, to kiedy? - pyta P. Abratkiewicz. Tomaszowscy trenerzy najważniejszą imprezę mają już za sobą, ale do końca sezonu zostało jeszcze kilka imprez Pucharu Świata i mistrzostwa świata w wielobojach. - Przyjechałem tylko na tydzień. Chciałbym poświęcić więcej czasu rodzinie. Na co dzień żona sama musi sobie radzić z dziećmi. Dzielnie znoszą wielomiesięczne rozłąki. Dziękujemy im za to. Najlepszym rozwiązaniem dla mnie byłoby, gdybym został na miejscu i pracował z naszymi młodymi łyżwiarzami. Na razie nie ma takich możliwości. Pracuję dla Rosjan. Myślę, że są zadowoleni z moich wyników, a jak będzie dalej, czas pokaże - kończy „Abraś”. ag